piątek, 3 kwietnia 2015

Miami cz. 1

Tyle czekałam na tydzień wolnego, a tu już po... jednak nie żałuję żadnych wydanych pieniędzy, a czas w Miami był magiczny!
To naprawdę najlepsza forma odpoczynku od zimowego obrazka Bostonu.

Do Miami wyleciałam w poniedziałek razem z Hanną. Samolot miałyśmy o 13, więc spokojnie od rana mogłyśmy się pomału wybierać na lotnisko co było dobrym pomysłem, bo metrem zajęło nam to 2 godziny!
Doleciałyśmy ok. 7 i nim dzień się skończył zdążyłyśmy się nieźle zdołować. Było zachmurzono. Próbowałyśmy się pocieszać, że w Miami nie potrafią porządnie szyb umyć lub że są one przyciemniane. Niestety to nie wina szyb lub sprzątaczek, lecz faktycznie gromadziły się chmury. Do tego sprawdzenie prognozy pogody pogorszyło całą sytuację. Cały tydzień miało lać i grzmieć. "Wisienką na torcie" był hostel. Pokój wyglądał jak cela więzienna. Cztery piętrowe łóżka ściśnięte w klatce 3m x 4m. Jak tyle miejsca miało starczyć na 8 kobiet?! Przyznaję, że to idealne miejsce dla mężczyzn, którzy z rana biorą tylko prysznic i wychodzą. Przez kilka następnych dni "mieszkałyśmy" w tym pokoju z dwiema Filipinkami i to było wystarczające, więc nie wyobrażam sobie 4 więcej osób....
Na szczęście okazało się, że prognoza pogody zrobiła nam psikusa i cały tydzień było słonecznie. Dopiero w Piątek trochę popadało, ale ja już miałam swoją opaleniznę i nic więcej mnie nie obchodziło ;)



Nie wiedziałyśmy o tym wcześniej, ale w tym samym tygodniu co przyleciałyśmy Miami obchodziło 100-lecie plaży, przez co ceny wszystkiego wzrosły... ale miało też to dobre strony, jak wiele ciekawych atrakcji. Jedną z nich była wielka scena na plaży, wstęp wolny. Była to ciekawa rozrywka jak na pierwszy wolny wieczór, gdy nie wiadomo, co można robić. Można było tam sobie zafundować np. takie nogi xD



We wtorek poszłyśmy na wschód słońca. Niebo było nieco zachmurzone, ale i tak było pięknie. Daleko na takie widoki nie musiałyśmy iść, gdyż plażę miałyśmy 3 min piechotą od hostelu.
Niestety na plaży poznałyśmy pewnego "Jamesa", który zrobił nam kilka ładnych zdjęć, ale mógł już sobie gadkę darować. Zbyt nachalny poruszał tematy, które nie powinny zaistnieć przy pierwszej rozmowie...ani przy drugiej. Ani przy trzeciej, czwartej, piątej... Od tego czasu za każdym razem jak widziałam z Hanną łysego trzydziestolatka szukałyśmy miejsca gdzie można się schować.
Po darmowych śniadaniu w hostelu ponownie udałyśmy się na plażę, aby w końcu się opalić. Ja się nawet spaliłam. Do wszystkich Au Pair, które jadą na Florydę - na pierwsze dwa dni SPF ponad 50!!
Wieczorem wystrojone udałyśmy się na imprezę. Ciężko było znaleźć cokolwiek w środku tygodnia, co jak na Miami nas zdziwiło, bo wydawało się, że to bardzo imprezowe miasto. Ostatecznie wbiłyśmy się do jakiegoś hotelu za darmo, gdzie normalnie wstęp jest za 20$. Do teraz nie wiem, jak nam się udało.









W środę po śniadaniu (znowu amerykańskie naleśniki) udałyśmy się do Downtown (śródmieścia). Pięknie było przy portach, i ciekawe było zestawienie wielkich budynków z palmami, ale samo miasto jednak mnie nie urzekło. Do tego czekanie na autobus powrotny przez 30 min w upale ze spalonymi stopami pogorszył humor. Po powrocie na Miami Beach znowu udałyśmy się na plażę, ja jednak pospałam sobie w cieniu oszczędzając swoje wystarczająco czerwone ciało.
Wieczorem zostałyśmy w ośrodku, gdyż w czwartek czekała nas wielka wycieczka na Key West :)







A oto i moje spalone stópki :(


1 komentarz:

  1. Już myślałam, że się nie doczekam relacji z Miami! Czekam na ciąg dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń