sobota, 7 listopada 2015

"Trick or treat till the neighbors die of fright" czyli Bostońskie Halloween!

Mam mnóstwo zdjęć do dodania, a w ogóle czasu lub, niestety, chęci. Ale przez pewną osóbkę, która suszy mi uszy od kilku tygodni (tak, Aneta, o ciebie chodzi ;P) postanowiłam się zmobilizować i dodać zdjęcia z mojego pierwszego i zdecydowanie niezapomnianego Halloween! Po prostu kocham to święto!! AAA! xD

W stanach, a przynajmniej w Massachusetts, Halloween żyje się już od początku października (niektórzy już wcześniej skrupulatnie planują swoje stroje). W ogóle jesień przeżywa się tutaj na całkiem innym poziomie, a dowodem tego będzie następny post.
Jednym z niesamowitych przeżyć było wycinanie dyni. Już chociażbym dla tego to święto powinno być obowiązkowe wszędzie! Jako, że po raz pierwszy wycinałam, postanowiłam nie wariować za bardzo no i czekałam jaką "twarz" dzieci wybiorą. Nie powiem, jest to ciężkie, ale ja uwielbiam artystyczne rzeczy!


Moje to pierwsza z prawej (sowa) i ta malutka w paszczy tej ogromnej :)

W czwartek przed Halloween jak zwykle udałam się do pubu Terry O'reilly na karaoke i aby spotkać swoich znajomych. Wiele osób przebrało się na ten wieczór, więc nie mogłam pozostać gorsza i zrobiłam sobie face painting.... z początku nie sądziłam, aby to był dobry pomysł, ale potem świetnie się bawiłam XD





I w końcu nadeszła sobota! Prawdziwe Hallowen, które rozpoczęłam z dziećmi od trick or treat (cukierek albo psikus). Emma była piratem, Sarah NOWYM kopciuszkiem (zawsze to zaznaczała) a  Sophia, która wybrała swój strój na 5 min przed wyjściem, również kopciuszkiem (Ale już nie nowym... kochane dzieci haha). Hostka była minionkiem a host... hostem :D Nie przebrał się za nikogo. Ponieważ na chodzenie po domach jechaliśmy do hostów znajomych, zostawiliśmy przed drzwiami miskę ze słodyczami dla innych dzieci, które przyjdą pod naszą nieobecność.

Zgadnijcie kim ja jestem :)















Wróciliśmy do domu po 8. Miałam czas na poprawę makijażu i przyjechały po mnie koleżanki, abyśmy wspólnie mogły jechać na halloweenową domówkę u Missy, najwspanialszej organizatorki imprez! :)























A na koniec piosenka z mojego ulubionego Halloweenowego filmu:

This Is Halloween! KILK!

czwartek, 15 października 2015

Cape Cod!

Witajcie!!
Tak, wiem! Powinnam się wstydzić. To już ponad dwa miesiące jak wróciłam z Vegas, a tu nadal nie ma nawet jednej nowej notki, ale ja wciąż czekam na resztę zdjęć. Notkę dedykuję Anecie, dzięki której post w ogóle się pojawia - gdyby nie je "a gdzie w końcu nowa notka?!" nie miałabym motywacji czegokolwiek dodawać...
Chciałabym dodać zdjęcia z niezapomnianego Cape Cod - półwysep i najbardziej wysunięte na wschód miejsce Massachusetts. Wraz z Hanną i dwiema zagranicznymi koleżankami udałyśmy się tam ... dawno dawno temu, na początku września XD Choć trzeba było wyruszać o 6 rano, nie żałuję niczego :D

Na początku pojechałyśmy do Provincetown, które jest całe przystrojone w kolorowe flagi, a heteroseksualnych i transwestytów można spotkać na każdym rogu. Ma to swoje uroki ;P
Byłyśmy na Pilgrim Monument - wieża, z której zobaczyłyśmy panoramę pięknego półwyspu.























Po Provincetown czas na plażę Herring Cove! Tam w końcu poczułam, że odpoczywam! Nic tylko leżing, plażing, smażing ;)











Wieczorem pojechałyśmy na zachód słońca do Chatham. A raczej chciałyśmy zobaczyć tam zachód słońca. Byłyśmy tak głodne, że poszłyśmy coś zjeść, a po powrocie na plaże słońce już prawie całkiem zaszło za drzewami. Ale za to miałyśmy inną atrakcję w postaci pełni księżyca.