poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Boston Marathon 2015

Tak, to było dzisiaj. Tak długo wyczekiwany dzień przez Bostończyków i nie tylko. Z pewnością JA nie mogłam się doczekać tego dnia, który ostatecznie okazał się tylko troszkę inny od reszty dni w tygodniu. Dlaczego? Bo DESZCZ. I było paskudnie zimno! 365 dni w roku ale to dzisiaj musiało piz*ać mrozem. Może jako dorosła osoba wytrzymałabym zamarznięte palce, ale pojechałam z hostem i dziewczynkami, a one już się zatroszczyły o to, abyśmy wiedzieli z host tatą jakie to one są nieszczęśliwe, że muszą stać na dworze.
Mimo wszystko kilka zdjęć musiało być. Nie jechaliśmy do centrum Bostonu, bo tam z pewnością byłyby tłumy. Na szczęście trasa Maratonu przebiegała też przez nasze miasto (Newton). Zatrzymaliśmy się samochodem u znajomych hostów, dalej poszliśmy pieszo. Chwila czasu na parę zdjęć i z powrotem do domu znajomych, gdzie dziewczynki mogły się wyszaleć.



Fast runners :)


Wspaniały pies znajomych hosta :D


sobota, 18 kwietnia 2015

Boston, ach Boston!

Czas na małą odskocznię od Miami i na powrót do Bostonu.
Poprzedni weekend miałam spędzić w Washington DC. Niestety za późno się zapisałam na wycieczkę i przez własną głupotę nie pojechałam :( Na szczęście weekend nie był najgorszy. Nawet powiem, że świetnie się bawiłam :D
W sobotę odebrałam certyfikat z zajęć angielskiego i dzisiaj w końcu miałam czas aby na nowo zakochać się w Bostonie! Ale o dzisiaj kiedy indziej...
Po "szkole" mogłam porobić zdjęcia z Boston University Bridge. Widoki przepiękne, a najbardziej w pamięci zachowało się wspomnienie wiatru, który tak usilnie starał się urwać moją i Hanny głowę.




 Pod mostem przepływa Charles River. W tle widać Prudential Skywalk Observatory oraz Hancock Tower.





W niedzielę w końcu poszłam na kolejne spotkanie klastra. Przez bostońskie burze śnieżne nie miałyśmy żadnego od 3 miesięcy, tak więc chcąc nie chcąc wypadało w końcu pójść. Nie pożałowałam. Spotkanie odbyło się w Skywalk Observatory w Prudential Center. Obserwatorium znajduje się na 50-tym piętrze (na 52. jest restauracja, jednak z tego co słyszałam to nie na kieszeń Au Pair). Widoki niesamowite, a do tego pełno różnych atrakcji, które w przyjemny sposób poszerzają wiedzę o Bostonie oraz Nowej Anglii.

Szklany budynek w tle: Hancock Tower. 60 pięter, 241m wysokości, najwyższy budynek nie tylko w Bostonie, ale i w całej Nowej Anglii*.


Rzeka Charles oraz most Longfellow.



Bardzo lubię to zdjęcie - pokazuje wszystko, co najlepsze w Bostonie. Po lewej stronie Hancock Tower znajduje się mały kościółek. To przed nim to Coplay squer oraz Bostońska Biblioteka Publiczna (niestety na zdjęciu widać tylko trochę czerwonego dachu). Po lewej stronie placu znajduje się Finagle a Bagel, nieraz po zajęciach jadłam tam lunch ;) Duża, zielona przestrzeń za szklanym wieżowcem i placem Coplay to Boston Public Garden oraz Boton Common - przepiękne parki w których również mam pełno zdjęć (i wkrótce dodam te z tego tygodnia ;D). Tam gdzie są wieżowce za Hancock Tower to Downtown - śródmieście. Tam chodziłam do Boston Academy of English. Znajduje się tam też Marshalls oraz T.J.Maxx ;P




Na tym zdjęciu można zobaczyć Fenway Park - stadion baseballowy na którym rozgrywają się mecze zespołu Red Sox.

"Czy twoim zdaniem ta osoba wygląda jak imigrant?" ;P



Mini quiz z wiedzy o USA - mój wynik to 7/10 juhu :D A ty, znasz odpowiedź na TO pytanie? :D


A oto Prudential.

""Rzadko kiedy byłeś poza swoją wioską gdzie się urodziłeś, a teraz wyjechałeś do kraju, którego nigdy nawet nie widziałeś. Stałeś w doku trzymając swój bilet w jedną stronę. Wszystko co mogłeś zmieścić jest w torbie lub kufrze; Ameryka będzie twoim nowym domem.Wyłaniając się za tobą jest statek, który zabierze cię do twojego nowego życia. Co przyniesie przyszłość?"**
Tylko mi się wydaje, że to tak bardzo pasuje do sytuacji Au Pair?

*Nowa Anglia - region, składający się z 6 stanów: Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Rhode Island i Connecticut.
** Moje własnie tłumaczenie, nie studiowałam anglistyki więc proszę się nie czepiać ;P 

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Miami cz.2

Miami ciąg dalszy...a raczej Key West.

A więc czas na czwartek, przepiękny dzień w którym to udałyśmy się z Hanną na wycieczkę do Key West, urocze miasto i wyspa w archipelagu Florida Keys. Architektura tego miasta tak mnie urzekła, że pewnego dnia z pewnością tam wrócę. 
Wszystko zaczęło się od wykupienia wycieczki - 50$ od osoby. W czwartek o 7 rano podjechał pod nasz hostel autokar, którym to ruszyliśmy w trzygodzinną podróż na wyspę. Przejeżdżaliśmy przez długie mosty budowane na morzu - przepiękne widoki. W Key West mieliśmy dla siebie 9 godzin, Z początku nie miałam pojęcia co można przez tyle czasu robić w jakiejś mieścinie, ale ostatecznie okazało się, że czasu wręcz brakuje. przed 19 mieliśmy zbiórkę i z powrotem do autokaru. Drogi powrotnej zbytnio nie pamiętam, bo byłam tak zmęczona, że aż zasnęłam :D

Na początku naszej wyprawy udałyśmy się z moją wierną towarzyszką do Jimmy Buffett's Margaritaville gdzie się posiliłyśmy i gdzie - w końcu - napiłam się amerykańskiego piwa, które mi smakuje! LandShark - polecam ;) 



Następnie po prostu spacerowałyśmy po mieście, które tak mnie urzekło. Wspaniałe domki. Najbardziej jednak zaskoczyło nas pianie koguta! A nawet kilku kogutów... w sumie to pełno tam było tego ptactwa oraz kur i kurczaczków :)







 Ktoś już się przygotował na Wielkanoc :D





Po długim spacerze udałyśmy się na plażę. Niestety jedyna jaką znalazłyśmy była w Historic State Park w którym znajduje się również Fort Zachary Taylor, wstęp 2,5$ jednak szybko przestałyśmy żałować tak małej sumki bo plaża była bajeczna.





piątek, 3 kwietnia 2015

Miami cz. 1

Tyle czekałam na tydzień wolnego, a tu już po... jednak nie żałuję żadnych wydanych pieniędzy, a czas w Miami był magiczny!
To naprawdę najlepsza forma odpoczynku od zimowego obrazka Bostonu.

Do Miami wyleciałam w poniedziałek razem z Hanną. Samolot miałyśmy o 13, więc spokojnie od rana mogłyśmy się pomału wybierać na lotnisko co było dobrym pomysłem, bo metrem zajęło nam to 2 godziny!
Doleciałyśmy ok. 7 i nim dzień się skończył zdążyłyśmy się nieźle zdołować. Było zachmurzono. Próbowałyśmy się pocieszać, że w Miami nie potrafią porządnie szyb umyć lub że są one przyciemniane. Niestety to nie wina szyb lub sprzątaczek, lecz faktycznie gromadziły się chmury. Do tego sprawdzenie prognozy pogody pogorszyło całą sytuację. Cały tydzień miało lać i grzmieć. "Wisienką na torcie" był hostel. Pokój wyglądał jak cela więzienna. Cztery piętrowe łóżka ściśnięte w klatce 3m x 4m. Jak tyle miejsca miało starczyć na 8 kobiet?! Przyznaję, że to idealne miejsce dla mężczyzn, którzy z rana biorą tylko prysznic i wychodzą. Przez kilka następnych dni "mieszkałyśmy" w tym pokoju z dwiema Filipinkami i to było wystarczające, więc nie wyobrażam sobie 4 więcej osób....
Na szczęście okazało się, że prognoza pogody zrobiła nam psikusa i cały tydzień było słonecznie. Dopiero w Piątek trochę popadało, ale ja już miałam swoją opaleniznę i nic więcej mnie nie obchodziło ;)



Nie wiedziałyśmy o tym wcześniej, ale w tym samym tygodniu co przyleciałyśmy Miami obchodziło 100-lecie plaży, przez co ceny wszystkiego wzrosły... ale miało też to dobre strony, jak wiele ciekawych atrakcji. Jedną z nich była wielka scena na plaży, wstęp wolny. Była to ciekawa rozrywka jak na pierwszy wolny wieczór, gdy nie wiadomo, co można robić. Można było tam sobie zafundować np. takie nogi xD



We wtorek poszłyśmy na wschód słońca. Niebo było nieco zachmurzone, ale i tak było pięknie. Daleko na takie widoki nie musiałyśmy iść, gdyż plażę miałyśmy 3 min piechotą od hostelu.
Niestety na plaży poznałyśmy pewnego "Jamesa", który zrobił nam kilka ładnych zdjęć, ale mógł już sobie gadkę darować. Zbyt nachalny poruszał tematy, które nie powinny zaistnieć przy pierwszej rozmowie...ani przy drugiej. Ani przy trzeciej, czwartej, piątej... Od tego czasu za każdym razem jak widziałam z Hanną łysego trzydziestolatka szukałyśmy miejsca gdzie można się schować.
Po darmowych śniadaniu w hostelu ponownie udałyśmy się na plażę, aby w końcu się opalić. Ja się nawet spaliłam. Do wszystkich Au Pair, które jadą na Florydę - na pierwsze dwa dni SPF ponad 50!!
Wieczorem wystrojone udałyśmy się na imprezę. Ciężko było znaleźć cokolwiek w środku tygodnia, co jak na Miami nas zdziwiło, bo wydawało się, że to bardzo imprezowe miasto. Ostatecznie wbiłyśmy się do jakiegoś hotelu za darmo, gdzie normalnie wstęp jest za 20$. Do teraz nie wiem, jak nam się udało.









W środę po śniadaniu (znowu amerykańskie naleśniki) udałyśmy się do Downtown (śródmieścia). Pięknie było przy portach, i ciekawe było zestawienie wielkich budynków z palmami, ale samo miasto jednak mnie nie urzekło. Do tego czekanie na autobus powrotny przez 30 min w upale ze spalonymi stopami pogorszył humor. Po powrocie na Miami Beach znowu udałyśmy się na plażę, ja jednak pospałam sobie w cieniu oszczędzając swoje wystarczająco czerwone ciało.
Wieczorem zostałyśmy w ośrodku, gdyż w czwartek czekała nas wielka wycieczka na Key West :)







A oto i moje spalone stópki :(