niedziela, 19 października 2014

Once upon a time....

Zanim przejdę do swojej historyjki z filmikiem, chciałabym się najpierw pochwalić, że JUŻ MAM WIZĘ!! Ludzie! Najgorsze za mną! I teraz spokojnie mogę się skupić na stresie przed obroną licencjatu.
A teraz czas na....


Czyli jak przebrnęłam przez drogę wstydu.

Ogólnie to nienawidzę siebie na zdjęciach, czy filmikach. Nienawidzę swojej twarzy, głosu i w ogóle całokształtu i naprawdę trzeba się nieźle natrudzić, abym powiedziała: "noo tu wyszłam nawet spoko". Tak więc, tworzenie obowiązkowego filmiku miał być dla mnie torturą.
Od czego zaczęłam? Skąd wzięłam koncepcję? W sumie - nie mam pojęcia. Koncepcja sama przyszła z czasem. Najpierw ułożyłam sobie tekst, co w ogóle chciałam powiedzieć. Wszystko sprawdzałam z internetem, czy aby na pewno jest dobrze, a na koniec dałam bratu sprawdzić i kilka razy mu to przeczytałam. To był właśnie ten moment, gdzie po 22 latach w końcu się na coś przydał... poza sprawami komputerowymi oczywiście :D
Gdy już miałam napisany tekst od A do Z zaczęłam obmyślać co, gdzie jak powiem, a co chciałabym w niektórych momentach. Oczywiście to się jeszcze 100 zmieniało z czasem jak szukałam dodatkowych materiałów. Wtedy też zaczęły się przeszukiwania najstarszych folderów, płytek i czegokolwiek jeszcze, gdzie tylko bym była na zdjęciach i filmikach z dziećmi. Teoretycznie, powtarzam, TEORETYCZNIE nie powinno z tym być problemu, bo dziećmi zajmowałam się już od 13 roku życia, od 16 już byłam animatorką na wyjazdach więc zdjęć mam pełno, ALE!! żadne nie nadaję się do upublicznienia... Coś w końcu znalazłam, a kilka rzeczy dograłam w jeden dzień - nie ma to jak przebierać się i zmieniać fryzury do każdego ujęcia ;)
Problem był przy znalezieniu odpowiedniego programu do tworzenia filmiku. Po 2 dniach poszukiwań pozostałam przy Sony Vegas Pro, gdyż jest naprawdę łatwy w obsłudze. Problem miałam jednak przy tworzeniu już filmu tak, aby nie przekraczał 16 Mb, a jednak było coś na tym widać poza jednym, wielkim pikselem. Już sama nie pamiętam, jak mi się to udało, ale z pewnością wielką pomocą okazał się wujek google.
Na stworzenie filmiku nie miałam wiele czasu - niespełna tydzień? Na nagrywanie tego, co jeszcze potrzebowałam dodatkowo dałam sobie dzień, więc teraz nie jestem zadowolona ze swojego niedopracowanego akcentu, który brat podsumował jako "rosyjski". Z drugiej strony, nie o to chodzi aby mówić płynnym angielskim, w końcu jadę tam, aby się czegoś nauczyć ;)