piątek, 5 grudnia 2014

New York trip i... pierwszy dzień u host rodzinki!

Jeszcze w Polsce dostałam maila, czy chcę wziąć udział w wycieczce po Nowym Jorku za 70$. Dużo kasy jak dla mnie, ale stwierdziłam, że chodzi przecież o NY!! Więc zaznaczyłam, że chcę jechać :) Ostatecznie nie musiałam płacić, bo moja host rodzinka mi to opłaciła :) Teraz się cieszę, że nie jechałam za własne pieniądze. Przewodnik tylko nas poganiał, na Times Square mieliśmy tylko 15 minut, a Statuę Wolności widzieliśmy z daleka tak, że miała może 2cm wysokości. Do tego zimno i lekko padał deszcz. Nie byłam zadowolona, ale ważne, że pierwszy raz w Nowym Jorku zaliczony :) Z pewnością tam wrócę.

Cały następny dzień mieliśmy szkolenie. Do teraz tyłek boli mnie od siedzenia. od 8 do 18 słuchaliśmy rzeczy, o których raczej już wiedzieliśmy, ale niektóre informacje były ważne.

W czwartek w końcu, po kolejnym porannym wykładzie, rozjeżdżaliśmy się do rodzin. Ja i kilka dziewczyn, które również mają swoje host rodziny w Massachusetts, jechałyśmy pociągiem do Bostonu o 16.18. No dobra, 16:30, pociąg miał mały poślizg ;) Ale za to warunki w środku są o niebo lepsze, niż mają pociągi w Polsce!

Host mama odebrała mnie ze stacji. Trochę się spóźniła przez korki, ale jakoś nie stresowałam się czekając na nią. Gdy dotarłam do nowego domu było po 20, więc dziewczynki leżały już w łóżkach i zobaczyłam się z nimi dopiero rano. 3 aniołki. No dobra, prawie aniołki :) Spędziłam z nimi dziś prawie cały dzień. Niestety najstarsza była trochę chora, więc może dlatego nie wyglądała jakby chciała się dużo bawić, ale i tak jest naprawdę przekochana! Na szkoleniu Jody, kobietka która prowadziła wykład, powiedziała, że na początku dzieci są nieśmiałe i starają się być grzeczne. Prawdziwą naturę pokazują, jak już się do nas przyzwyczają. Okres, w którym zachowują się jak aniołki nazywa się "honeymoon" (miesiąc miodowy). Dla niektórych kończy się on po miesiącu, dla innych po tygodniu, dla jeszcze innych po godzinie.. Cóż, mój "honeymoon" skończył się chyba jeszcze dzisiaj :) A przynajmniej mam taką nadzieję...aż się boję co będzie w przyszłości :) 

Dzieciom bardzo podobały się prezenty, jakie im przywiozłam. Kupiłam im: dla każdej koraliki do zrobienia własnej bransoletki, opakowanie 5 kolorów ciastolinek oraz dla każdej po jajku niespodziance. Z ostatniego były zadowolone najbardziej, bo tego w Ameryce nie mogą kupić :) Host rodzicom kupiłam żubrówkę oraz książkę z polskimi przepisami po angielsku.

A to kilka zdjęć z Nowego Jorku:



I oczywiście, super duża Statua Wolności!


1 komentarz:

  1. Motywujesz mnie tymi zdjęciami do szybkiego skończenia mojej pracy i obronienia się najszybciej jak to możliwe :D A potem wpadnę na kawę w odwiedziny :D

    OdpowiedzUsuń